sobota, 27 marca 2010

jęczące łóżko

Jak najlepiej wyrazić kobiecość? Zapewne jest tyle sposobów, co kobiet. Jedna zrobiła to jednak w sposób bardzo oryginalny i ciekawy. Stworzyła łóżko z czerwonego aksamitu, które w swoim materacu ma 26 otworów. Gdy się położyć i przystawić ucho do jednego z nich - słychać kobiecy głos - w każdej dziurze inny. Śmiechy, jęki, szlochy, westchnienia... Wywołało to we mnie zdziwienie i śmiech rozbawienia - kolejny dźwięk do kolekcji.

Takie dziwactwo zwane sztuką zobaczyłam dziś z kolegą w Zachęcie. Tak duży zbiór kontrowersji spowoduje zapewne burzliwą dyskusję i to, że więcej nie zjecie banana.

Zachęcam.

piątek, 19 marca 2010

w dziupli

Odwiedziłam ostatnio moją nową znajomą – sowę. Mieszka w bardzo przytulnej dziupli. Na moje szczęście, żywi się różnorakimi ziarenkami i krówkami, więc i w kwestii menu dobrze się zgrałyśmy (robaków ani myszy na podwieczorku bym nie zniosła). Podczas naszej ostatniej rozmowy opowiedziała mi ciekawą anegdotkę a propos podejścia polskiego społeczeństwa do kwestii „porażki”.  Podobno wysłali do Polski, bodajże z Holandii, kobietę, która miała przeszkolić pracowników jakiejś firmy. Niestety nie spotkała się z aprobatą i w krótkim czasie jej warsztaty upadły.

Czy wróciła do swojego kraju z tarczą, czy na tarczy? Polak powiedziałby, że na tarczy – przecież nie udało jej się osiągnąć celu. Jednak nie wszyscy mają takie podejście. Choć nasze wydaje nam się oczywiste, bo tak zostaliśmy wychowani, można inaczej, bardziej ludzko i optymistycznie. Szef owej trenerki obsadził ją na stanowisku konsultanta dla instruktorów wyjeżdżających do Polski prowadzić szkolenia. Dzięki temu, mimo że jej się nie powiodło, może dzielić się doświadczeniami z tamtych realiów. To się nazywa prawidłowe podejście do sprawy!

My jesteśmy nauczeni, żeby nie wyciągać wniosków z własnych błędów. Choć powtarzane nam jest inaczej, w praktyce sami temu zaprzeczamy. Przecież wyciąganiem wniosków z porażek nie jest postawienie się w pozycji przegranego, ale ciągle uczącego się. Prawidłowym podejściem jest traktowanie „porażki”, jako wyzwania, okazję by nauczyć się czegoś nowego. Trzeba podjąć tę rękawicę, a nie pokornie uznać przegraną, bo TO jest tchórzostwo. Gdyby wszystko nam się od razu udawało, oznaczałoby to, że nie weszliśmy na kolejny stopień tylko stoimy w miejscu. Jeśli coś nam nie wychodzi to oznaka jedynie, że stawiamy sobie wyżej poprzeczkę, że wpłynęliśmy na nowe, nieznane wody, które dopiero trzeba okiełznać. 

piątek, 5 marca 2010

THIS IS IT

 W końcu spokojny wieczór. Ale jako że fascynacja mojego braciszka nie zna granic i musi uszczęśliwić (choćby na siłę) także wszystkich dookoła, miałam okazję obejrzeć w końcu film o Michaelu Jacksonie. Na seans zasiedliśmy tylko we dwójkę, bo mama niestety niepohamowanie się wzruszała już na wstępnej ckliwej muzyczce i ujęciu uśmiechniętego Michaela.
 Choć był to tylko montaż skrawków archiwalnych filmików - można było poczuć tę magiczną atmosferę. Atmosferę innego świata, braterstwa i osiągania rzeczy niewyobrażalnych, jaka zawsze otaczała MJ. Smutek ściska na samą myśl o tym, że wszystkie przygotowania, dopięte na ostatni guzik występy, które miały powalić miliony na kolana i włożona w to pasja, pójdą na marne. Że to show nigdy nie ujrzy światła reflektorów.
  
 MJ jest tam pokazany w samych superlatywach. Ktoś mógłby powiedzieć, że to wszystko spreparowane, ale przecież to nie było reżyserowane, a ludzie wypowiadali się o pracy z nim bardzo szczerze. Chyba dostaliśmy unikalne okienko do zajrzenia w tę rzeczywistość, która, powiedzmy sobie szczerze, jest dla nas jedynie sferą marzeń lub wyobraźni. (Ten fakt potrafi wprawić w depresję, gdy się rozejrzeć, ale skupmy się na wyciąganiu wniosków.) A co tam było widać? Człowieka sympatycznego, przyjacielskiego, zabawnego, pomysłowego i z wielką pasją i magnetyzmem, przyciągającym ludzi w każdym wieku. 
 Swego czasu widziałam także film dokumentalny, gdzie osobisty dziennikarz Michaela jeździł za nim, filmował jego życie prywatne i zadawał mnóstwo (często bezwstydnych i nietaktownych) pytań. Po obejrzeniu całego materiału miałam mieszane uczucia. Wielki artysta wydawał się być kłębkiem zszarganej psychiki. Jak sam siebie nazywał - Piotruś Pan, chłopiec, który nigdy nie dorósł. Takie też sprawiał wrażenie. Robił jednak wiele dobrego i mimo wszelkich plotek i napaści na niego, podchodził do wszystkich z miłością i jakby z przebaczeniem. Czy właśnie to nie jest prawdziwa siła charakteru? Ludzie mają różne problemy. Niektórzy błahe, choć uważają, że to koniec świata, inni zmagają się z poważnymi. Ale nic nie jest usprawiedliwieniem na to jakimi ludźmi jesteśmy. Bo tę siłę, do zmiany siebie na lepsze, czerpiemy z wnętrza i nikogo nie obchodzi przez co musieliśmy przejść, żeby dotrzeć tam, gdzie jesteśmy. Użalanie się nie jest dobrą drogą; z resztą zawsze znajdzie się ktoś, kto ma gorzej. Tu chodzi o nasze podejście. Nie to, co się dzieje, ale jak to odbieramy i jak traktujemy innych. Niektórzy wyżywają się roztaczając ostentacyjnie swój beznadziejny nastrój, żeby podkreślić niby to swoją odporność na trudne życie (podczas gdy to właśnie oznaka słabości). Michael mimo wszystko podchodził do ludzi niezwykle życzliwie, ciągle podkreślał jak ważna w naszym życiu jest miłość. Miłość ogólnie pojęta - do bliźnich. Bo po co nakręcać wspólnie koło depresji podczas gdy możemy tyle zrobić dla siebie nawzajem? Nawet drobnymi gestami! I tego powinniśmy się od niego uczyć. M I Ł O Ś C I .