sobota, 26 czerwca 2010

Nauczyciel muzyki

Chwilami marzyła by stać się fortepianem. Czuć na swoich klawiszach muskanie jego zwinnych palców. Uwielbiała jego dłonie – długie i smukłe, lecz nadal bardzo męskie – dłonie pianisty. Lubiła patrzeć gdy jej gra, jakby przeżywał każdą nutkę, zabijał dźwięk, wskrzeszał, podrywał do życia i delektował się jego wybrzmiewaniem wprowadzającym powietrze w drgania. Brała głęboki oddech chcąc jak najdosłowniej należeć do jego świata. Choć w duchu śmiała się ze swego zachowania rodem z taniego romansu, te chwile jego obecności, gdy czuła bijące od niego ciepło tuż obok siebie na pufie, warte były zniesienia każdej kpiny.

- A teraz powtórz – uśmiechnął się zachęcająco, ale ona znów odpłynęła. Nawet nudne pasaże w jego wykonaniu przenoszą ją do innego świata. Świata biało-czarnej pieszczoty.
- Dobrze – odparła, wpatrując się w niego dłużej niżby wypadało potulnej uczennicy. Starała się tak o sobie myśleć. Choć od relacji nauczyciel – uczeń było im daleko, przecież różniły ich tylko cztery lata. Jednak znajdowała w tym określeniu jakąś perwersyjną radość.
Jej palce po raz kolejny omsknęły się na klawiaturze. Znów się pomyliła, co wystarczyło by ją podirytować.
- Chyba za dużo myślisz, co? – spojrzał na nią wymownie, lecz w odpowiedzi zobaczył jedynie spąsowiałe policzki. – No już mała niezdaro, pomogę Ci – chwycił ją w talii i posadził sobie na kolanach. Teraz poczuła gorąco nie tylko w policzkach. Jego oddech łaskotał jej szyję, a dłonie przylgnęły do jej rąk, usiłujących niezdarnie, już całkiem trzęsąc się z podniecenia, zagrać od nowa pasaż. Wybrzuszenie na jego spodniach wbijające się delikatnie w jej pośladki pod cienką sukienką, nie ułatwiło jej skupienia się na graniu. Przez chwilę prowadził jej dłonie po klawiaturze.

Nawet nie zauważyła kiedy zapadła cisza. Cisza gęsta od pożądania i przelatujących frywolnie przez umysł myśli. Był mistrzem w graniu na różnych instrumentach. Także na kobiecym ciele. Wiedział gdzie i kiedy dotknąć by wydobyć najpiękniejszy dźwięk. Preludium wykonywane na jej żebrach brzmiało rozkosznie. Wykonywał go z charakterystyczną  dla siebie pasją. Tym razem wibracje czuła nie tylko w powietrzu, ale całym swoim ciele. Fala gorąca rozchodziła się od jej brzucha, jak tsunami, wznosząc się i opadając, dostając kolejne impulsy, wzmagała wrażenie. Czy powinna czuć się nieswojo? Może zawstydzona? Ale w jej biało-czarnym świecie to był nie pierwszy raz. Pozwoliła mu więc grać dalej i wieść swoje dłonie, jak przystało na grzeczną uczennicę. Siedząc nadal na jego kolanach, nie widziała jego twarzy, ale i tak czuła, że błogo się uśmiecha. Zaplatające się na jej talii silne ręce zrodziły kolejną falę gorąca. Już wiedziała, co się stanie.
Polifonia westchnień.
Harmonia ruchów.
Coda.

wtorek, 22 czerwca 2010

Hołd dla Neptuna cz. IV


W 100% ZURBANIZOWANE



  To uczucie, gdy dostrzegamy upragniony ląd, jest niezwykłe. Prawie jakbyśmy odkrywali nowy kontynent! Bądź, co bądź, dla nas to nowa kraina. To, co wzięliśmy za szare chmury w oddali, okazują się być szczytami gór. To Alpy! Z daleka, zabudowa Monte Carlo wygląda jak porozrzucane na wzgórzu białe klocki LEGO. Zbliżamy się do stolicy Formuły 1 i Casino Royal. To małe księstwo, nie dość, że jest w 100% zurbanizowane, nie ma żadnego podziału administracyjnego – jest księstwo… i już. Prawie jak Watykan, tylko wersja rozrywkowa. To miasto nie spodoba się sknerom i wielbicielom spokoju. Pełno tu zarówno willi, jak i drobnych kamienic, czy osiedli. Z tą różnicą, w porównaniu z naszymi osiedlami, że te mają pod oknami ogrody palmowe i wszędzie jest bardzo czysto a kierowcy sami zatrzymują się na pasach. Jest tu centrum handlowe w grotach, Zamek książęcy z pięknymi ogrodami, na klifie, oceanarium jak i wspomniane wcześniej Casino oraz słynna motorówka z napisem „WORLD IS NOT ENOUGH”.

 






Tym razem zwiedzamy w jeszcze mniejszym gronie. Wypisujemy pocztówki i podejmujemy pierwsze wyzwanie – kupienie znaczków po francusku na pobliskiej poczcie. Językiem urzędowym jest tu, bowiem francuski. Większość ludności stanowią imigranci z Włoch i Francji. Rodowici Monakijczycy stanowią zaledwie 19% społeczeństwa. Próbując poznać miasto od podszewki wędrujemy wzdłuż i wszerz napawając się, tak odmienną on naszej codziennej. 

Niestety M. uparła się by zobaczyć z bliska kasyno (do którego, przypominam, i tak nie mogliśmy wejść), więc prowadziła nas swoją, na szczęście niezawodną, intuicją na miejsce. Omal się nie zgubiliśmy, ale w końcu dotarliśmy do celu. Było już po zmroku i wszystkie budynki wokół kasyna błyszczały od najróżniejszych świateł. W drodze powrotnej szliśmy przez Exotic Park, gdzie w koronach drzew (a może - w liściach palm) fruwały ćwierkając małe ptaszki. Nie wiem jakim cudem one nie odlatywały. Droga powrotna sama w sobie była wyzwaniem, bo zawędrowaliśmy. Udało nam się jednak znaleźć odpowiedni autobus i podziwialiśmy uliczki zasypiającego Monte Carlo przez szyby.

W nocy znów pilnujemy trapu (kładki, po której schodzi się na ląd), więc mam okazję w ciszy podziwiać śpiące Monte Carlo. Bo choć za dnia jest tak ruchliwie, po 22.00 na ulicach zapada cisza. To mnie zdziwiło - spodziewałam się balowania do białego rana. Wedle tej domniemanej okolicznej tendencji, spędziliśmy prawie całą noc na rozmowach.

Zaczynamy odczuwać w powietrzu smutną atmosferę. To nie tylko, dlatego, że opuszczamy Monte Carlo (gdzie zapewne większość załogi wydała prawie całe oszczędności), ale oznacza to także, że nasz rejs dobiega końca. Właśnie, gdy już przywykliśmy do życia na morzu.





























wtorek, 1 czerwca 2010

~ Taiwan Aboriginal Tribes ~

Niektórzy wiedzą jak mnie uszczęśliwić  ;)

Dostałam dziś przesyłkę od Hitokage 
- mojej tajwańskiej korespondentki.
Jako że zna moje zafascynowanie jej lokalną 
kulturą, znalazła dla mnie ciekawą pocztówkę. 
Jej faktura jest miękka i gładka, prawie jak papier 
czerpany, czego niestety nie widać na skanie.
Na rysunku, ułożona z najróżniejszych tradycyjnych wzorów 
tajwańskich, widnieje Formosa, czyli po prostu wyspa Tajwanu. 

 
<3