Pokazywanie postów oznaczonych etykietą muzyka. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą muzyka. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 31 marca 2011

S&M

Jedząc sobie beztrosko moją ulubioną zupę krewetkową u chińczyka, zostałam zmuszona do oglądania MTV, co zaowocowało trwałym śladem w mojej psychice. Degradacja muzyki popowej postępuje w tak szybkim tempie, że jeszcze nie przyszło kolejne pokolenie, a już mogę gadać jak stara babcia "Co to się porobiło... Za moich czasów nie było takiej obsceniczności, phi" 

Ta potrawka z pop-gwiazdek jest bardzo pikantna. Tak, tak. 
Oraz niestrawna

Weźmy na widelec Rihannekolor pomidorowy, smak słodko-ostry, zapach seksu. Przed wyświetleniem na YouTube ostrzega nas znak, że zawartość przeznaczona jest dla osób dorosłych. Widzowie się nie zawiodą, bo czerwonowłosa panienka wije się rozkosznie w cukierkowym stroju spętana różową liną tudzież spaceruje z uzwierzęconym mężczyzną na smyczy. Przy okazji zdaje się kpić z dręczących ją dziennikarzy potakujących jak pieski, nie mających własnego zdania. Robi z nich swoich niewolników i biczuje ubrana w lateks. Na imprezce, gdzie też można dostrzec, już zdemoralizowanych, pracowników prasy, z omdlewającym spojrzeniem spogląda w kamerę liżąc loda lub powoli wsuwając banana do ust. Przy okazji śpiewa uwodzicielskim głosem: Sticks and stones may break my bones but chains and whips excite me. 

'Feels so good being bad (...)

It's exactly what I've been yearning for, give it to me strong

And meet me in my boudoir, make my body say ah ah ah
I like it-like it '

Nie ma to jak samouprzedmiotowienie, czyż  nie?
Zastanawiam się, czy takie zachowania byłyby naturalne dla osób lubiących zabawę 'na Rihanne', gdyby ich partnerami byli ludzie, których na prawdę dobrze znają i łączy ich jakaś więź emocjonalna. Śmiem wątpić. A więc w prostej linii prowadzi to do wniosku, że propagowany jest seks przypadkowy, z nieznajomymi, dla dobrej zabawy. Szczególnie jeśli ktoś lubi czuć się jak dziwka.


Tak sobie myślę.. Skoro teraz już są AVN Awards, czyli tzw porno-Oskary, może niedługo po prostu nie trzeba będzie rozróżniać kategorii między najlepszymi gwiazdami Pop i Porno. Kategoria PoPo. Brzmi całkiem zgrabnie. 

Kolejny kęs - Doda. Kolor cykorii, smak świeżego mięsa, zapach seksu. 
Muszę przyznać, że byłam nieco zaskoczona jej 'zzachodnieniem'. Pod względem technicznym teledysk wyróżnia się wśród innych rodzimych produkcji. Widać, że ma duży budżet. Szkoda tylko, że nie został przeznaczony na coś sensownego. "Bad girls" powzięło za główny motyw drapieżne fanki nekrofilii. Zainspirowana widocznie swoją koleżanką z US, Doda nie omieszkała umieścić aluzji sado-maso

'Twe miejsce jest u moich stóp

Ja pani twa i twój bóg
Bierz w zęby smycz i przynoś mi bat
Się śliń i giń, u stóp moich siad
Bierz w zęby smycz i kładź się na wznak'

Z kolei wracając do motywów romantycznych, "królowa popu" wznosi siebie na piedestale ogłaszając rewolucją i nową konstytucją ('Ja jestem rewolucja, ja nowa konstytucja'). 


Jak dobrze, że zawsze istnieje jakaś alternatywa. Szkoda tylko, że te, zaprogramowane przez manipulatorów społeczeństwa, cholerstwa siedzą potem w głowie. 

wtorek, 11 stycznia 2011

uleciało z parą

Lubię nietuzinkowość. I lubię myśli lekkie a za razem mądre. Tylko że myśli zwerbalizowane jakoś gubią po drodze swoją lekkość. I zostaje ich ciężki sens. Osadza się nieznośnie jak węglan wapnia w mojej ukochanej herbacie (cały czas nie mogę się go pozbyć z czajnika). Swoją drogą, jestem już na półmetku drugiej paczki ze świątecznego zapasu (dobry Mikołaj sprzyja uzależnieńcom).

Przy herbatce ulatują wszystkie anegdotki, ciekawostki, nasycone emocjami wrażenia z ostatniej chwili, zgrabne myśli; z moich ust wprost do uszu przyjaciół. Albo uwięzione na kartach dziennika. Utrwalony stan chwili.

Pstryk!


polecam gorąco składankę Morcheeby na moim kanale:

środa, 8 grudnia 2010

Nastaw się na chillout

św.Mikołaj był tak kochany, że wzbogacił moją cudowną kolekcję o kolejną kropelkę. Tym razem trafiła w moje łapki świeżutka składanka chilli zet. Ta muzyka wprawia mnie w błogi radosny nastrój. Jest jak soundtrack do życia, tych twórczych, delikatnych chwil... przyjemnych na różne sposoby.




SIA - I'M IN HERE
http://www.youtube.com/watch?v=8ex7NFDXQoo
FINLEY QUAYE - EVEN AFTER ALL
http://www.youtube.com/watch?v=214cQIpcCIc
GROOVE ARMADA - AT RHE RIVER
http://www.youtube.com/watch?v=m-uztVX6QFQ

środa, 24 listopada 2010

serce za głupie jest

ANIA DĄBROWSKA


"serce za głupie jest, nie słucham więcej jego rad. oszukało mnie"

A jakże serce mogło przewidzieć konsekwencje? Nie jest niczemu winne. Ono jedynie znajduje dla nas okazje do uniesień, westchnień,rozkoszy i dobroci. Pokazuje kierunek, choć nie widzi poza horyzont. Czy to powód by ignorować jego pomysły? 


Odwieczny konflikt jak widać nadal aktualny. Rozum - serce. Rozwaga - naiwność. Czy żeby móc bezproblemowo podejmować decyzje, zamiast być nieustannie rozszarpywanym przez dylematy, musimy odpowiedzieć sobie na pytanie "kto rządzi w tym związku"? Dlaczego nie pozwolić sobie na dialog? Choć takie rozmowy nie są proste, polemika może być ciekawa sama w sobie, jak ukazał to Janusz Wiśniewski w "Samotności w sieci". 


Czy przez strach powinniśmy ograniczać wszelkie swoje działania? Tłumić uczucia? Bo może nie zostaną zaakceptowane, poparte. Przez takie rozumowanie wiele stracimy. Jednak jeśli dzięki przypływowi odwagi wszystko pójdzie zgodnie z planem - uradowane Serducho jedynie z triumfem przestawi Rozum w stan "off". Nie wyciągnie wniosków. 


Powstrzymując się od działania -> możemy tylko gdybać. Ewentualnie żałować. 
Działając, eksperymentując, smakując -> ryzykujemy. Ale to ryzyko jest wpisane w nasze życie. 


Kiedyś niebezpieczne było wyjście z domu, bo mógł cię staranować mamut. A teraz? Jedyną konsekwencją może być zawód. A gdyby tak zagrać o wyższą stawkę? Sięgać bez skrupułów. W takim zestawieniu dość łatwo zauważyć jak cywilizacja nas uwrażliwiła. 


Zaczynamy u źródła, jak każdy. Możemy spokojnie, bez wysiłku, podryfować do jakiegoś jeziora morenowego. Płytkiego. Ale dajmy się porwać nurtowi a wyniesie nas na ocean.


"[Rozumek:] Boisz się, że kiedyś będziesz biło nad urodzinowym tortem tragicznie pełnym świeczek i pomyślisz, że twój czas minął, a ty nic nie przeżyłeś? Żadnej prawdziwej arytmii, żadnej romantycznej długotrwałej tachykardii albo chociaż migotania przedsionków? Tego się lękasz serce?"
"Samotność  w sieci"

czwartek, 19 sierpnia 2010

zapiski z życia wzięte

Jedną z rzeczy których nie lubię najbardziej to marnowanie czasu. A jednym z najlepszych i najbardziej efektownych sposobów jego marnotrawienia jest … spanie. Wypoczynek to podstawa, bez niego nie mamy energii do działania, ale paradoksalnie, za duża jego dawka sprawia, że jesteśmy tylko bardziej zmęczeni i nie mamy siły się zwlec. Intryguje mnie po prostu jak to do cholery! możliwe, że na pielgrzymce wstawałam o 4 rano właściwie bez większych problemów, a teraz nie mogę się sturlać z łóżka o 10?? Powróciło to okropne weekendowe uczucie, że nie wykorzystuję poprawnie (wedle mojej hierarchii) wolnego czasu. Lubię żyć aktywnie i potrzebuję dużo wrażeń i atrakcji by czuć się spełniona, mieć poczucie, że się rozwijam i zbieram doświadczenia. Taka już jestem (choć świadomość tego przyszła stosunkowo niedawno). Co by tego było mało – teraz moje eskapady zostały brutalnie uniemożliwione. Na pielgrzymce nadwyrężyłam sobie stopę. Dzięki mojej nowo zdobytej umiejętności zdiagnozowałam nawet zapalenie w swojej kostce – teza jest taka, że ból promieniuje na śródstopie. Myślałam jednak, że już samoistnie mi przeszło, że rozchodziłam. Niestety wczoraj dostałam za swoją głupią nieuwagę i potknęłam się (na oczach J., jakżeby inaczej), co znów przypomniało mojej nodze, że coś było nie tak i zaczęła na powrót boleć. Przyszedł ranek i nowa nadzieja obalona – nie mogę zrobić kroku. Papa wypadzie do Zachęty (w czwartki jest darmowy wstęp i do tego to ostatni czwartej wystawy, którą chciałam zobaczyć).

Swoją drogą – nie pasuje trochę wyrażenie „w sierpniu jak w garncu”. Ale natura ma to chyba w głębokim poważaniu, bo serwuje nam ostatnimi czasy mieszankę słodko-kwaśną. Dzień zaczął się słonecznie, a przed chwilą musiałam urządzać akcję ratunkową, bo w 2 sec nadeszła niezła ulewa!



Słońce ma zajść o 19:54. To chyba znak, że lato dobiega końca.




♫ słucham: "Café Luna: hiszpańska podróż"
                        Smolik - Who told you

piątek, 5 marca 2010

THIS IS IT

 W końcu spokojny wieczór. Ale jako że fascynacja mojego braciszka nie zna granic i musi uszczęśliwić (choćby na siłę) także wszystkich dookoła, miałam okazję obejrzeć w końcu film o Michaelu Jacksonie. Na seans zasiedliśmy tylko we dwójkę, bo mama niestety niepohamowanie się wzruszała już na wstępnej ckliwej muzyczce i ujęciu uśmiechniętego Michaela.
 Choć był to tylko montaż skrawków archiwalnych filmików - można było poczuć tę magiczną atmosferę. Atmosferę innego świata, braterstwa i osiągania rzeczy niewyobrażalnych, jaka zawsze otaczała MJ. Smutek ściska na samą myśl o tym, że wszystkie przygotowania, dopięte na ostatni guzik występy, które miały powalić miliony na kolana i włożona w to pasja, pójdą na marne. Że to show nigdy nie ujrzy światła reflektorów.
  
 MJ jest tam pokazany w samych superlatywach. Ktoś mógłby powiedzieć, że to wszystko spreparowane, ale przecież to nie było reżyserowane, a ludzie wypowiadali się o pracy z nim bardzo szczerze. Chyba dostaliśmy unikalne okienko do zajrzenia w tę rzeczywistość, która, powiedzmy sobie szczerze, jest dla nas jedynie sferą marzeń lub wyobraźni. (Ten fakt potrafi wprawić w depresję, gdy się rozejrzeć, ale skupmy się na wyciąganiu wniosków.) A co tam było widać? Człowieka sympatycznego, przyjacielskiego, zabawnego, pomysłowego i z wielką pasją i magnetyzmem, przyciągającym ludzi w każdym wieku. 
 Swego czasu widziałam także film dokumentalny, gdzie osobisty dziennikarz Michaela jeździł za nim, filmował jego życie prywatne i zadawał mnóstwo (często bezwstydnych i nietaktownych) pytań. Po obejrzeniu całego materiału miałam mieszane uczucia. Wielki artysta wydawał się być kłębkiem zszarganej psychiki. Jak sam siebie nazywał - Piotruś Pan, chłopiec, który nigdy nie dorósł. Takie też sprawiał wrażenie. Robił jednak wiele dobrego i mimo wszelkich plotek i napaści na niego, podchodził do wszystkich z miłością i jakby z przebaczeniem. Czy właśnie to nie jest prawdziwa siła charakteru? Ludzie mają różne problemy. Niektórzy błahe, choć uważają, że to koniec świata, inni zmagają się z poważnymi. Ale nic nie jest usprawiedliwieniem na to jakimi ludźmi jesteśmy. Bo tę siłę, do zmiany siebie na lepsze, czerpiemy z wnętrza i nikogo nie obchodzi przez co musieliśmy przejść, żeby dotrzeć tam, gdzie jesteśmy. Użalanie się nie jest dobrą drogą; z resztą zawsze znajdzie się ktoś, kto ma gorzej. Tu chodzi o nasze podejście. Nie to, co się dzieje, ale jak to odbieramy i jak traktujemy innych. Niektórzy wyżywają się roztaczając ostentacyjnie swój beznadziejny nastrój, żeby podkreślić niby to swoją odporność na trudne życie (podczas gdy to właśnie oznaka słabości). Michael mimo wszystko podchodził do ludzi niezwykle życzliwie, ciągle podkreślał jak ważna w naszym życiu jest miłość. Miłość ogólnie pojęta - do bliźnich. Bo po co nakręcać wspólnie koło depresji podczas gdy możemy tyle zrobić dla siebie nawzajem? Nawet drobnymi gestami! I tego powinniśmy się od niego uczyć. M I Ł O Ś C I .

piątek, 22 stycznia 2010

♪ ♫ ♪♫ ♪ ♪

Zaczęły się przygotowania do występu walentynkowego! 
Jeśli ktoś twierdzi, że w szkole nie może być ciekawie i przyjemnie, to na pewno nie próbował wszystkiego. Troszkę egoistycznie, ale nie zależy mi najbardziej na samym koncercie, tylko na próbach. Bo tak radośnie spędzony czas w gronie miłych i kreatywnych ludzi to coś wartego wyciśnięcia każdej minuty! A muzyka to coś, bez czego nie mogłabym żyć. Jako jedna z niewielu rzeczy (przy odpowiednim repertuarze) potrafi natychmiastowo poprawić mi nastrój i wyzwala niepohamowane pokłady radosnej energii!




czyż te piosenki nie są optymistyczne? 
od razu ma się na wszystko ochotę!















czwartek, 19 listopada 2009

kobiety

zagadki, zabawki, podpory, ramiona do wypłakania.

Różnie są odbierane. Ale jedno trzeba im przyznać. To, jaką pozycję osiągnęły - zawdzięczają tylko i wyłącznie sobie. Gdy myślę o tym, jak się żyło np. w starożytności, czy nawet renesansie, wyobrażam sobie życie z perspektywy mężczyzny. Bo inaczej nie byłoby za dużo do wyobrażania... Kobiety nie miały oficjalnie żadnego znaczenia! A jak dowiedziałam się, że Arystoteles uważał, że kobieta to nie człowiek, to już w ogóle oniemiałam.  Jak można być takim ignorantem?!

Jak to się stało, że kobiety teraz walczą o równouprawnienie i są całkiem blisko celu (choć nie wiem, czy ten cel kiedyś w pełni osiągną, ani nawet czy tego właśnie chcą)? Jak długą i ciężką drogę musiały przebyć, żeby teraz ktoś chciał ich wysłuchać i nie traktował jak kogoś gorszego (bo wbrew temu jak NIEKTÓRZY myślą, wcale nie mamy względnie mniejszych mózgów)?  Tego nie wie nikt. Bo na historii o tym nie wspominają. Historia to dzieje spisane ręką, tak na prawdę, bardzo subiektywną. Dodajmy, zwycięską. Bo to mieszanka, wielkiej polityki, krwi, rozwoju kultury i oszustwa.

Kobiety były gdzieś głęboko, wmieszane mimowolnie w ten męski świat, którzy sami mężczyźni chyba uważali za zbyt brutalny by dać w nim przewodnictwo "słabej płci". Ale jak widać ta zwyczajowa nazwa odnosi się tylko do fizyczności, bo bez siły i wytrwałości kobiety nie przebiłyby się, nie zawalczyłyby inteligencją, urokiem i sprytem o swoje własne zdanie i wolną wolę.

Tyle pokoleń starało się o coś, czym dopiero my możemy się cieszyć! Walczyły o coś, czego nie mogły zaznać, ale wiedziały, że to ważna rzecz.

Mimo wszystko, nie bez przyczyny powstało powiedzenie, że "światem rządzą mężczyźni, ale mężczyznami kobiety". Choć zapewne sporo osób chętnie by się ze mną na ten temat posprzeczało. ;)

Bo i tak prawdziwa władza nie leży ... we władzy.


♫ Teraz słucham :
Alicia Keys "Superwoman"  
http://www.youtube.com/watch?v=0rlY1aSFyJg
                                        
Alicia Keys "Woman's worth"
http://www.youtube.com/watch?v=V3Pl8hz8nsM

      czytam   :  Shan Sa  "Cesarzowa"

niedziela, 8 listopada 2009

sushi bar

Z okazji tymczasowego wyjazdy sierżanta z domu, postanowiliśmy sobie zaszaleć. Nasza ekstrawagancja, co prawda, ograniczyła się do kwestii obiadu, ale i tak było świetnie. Zamówiliśmy sobie sushi na trzy osoby z pobliskiego baru NIGIRI. Niestety mój braciszek okazał się nie być takim fanem tego, jak to ujął - ohydztwa w zielsku, które jedzą tylko prymitywni ludzie, bo żeby zjeść coś takiego na jeden gryz, to trzeba by mieć paszczę wieloryba - więc razem z tatą mieliśmy niezłą rozrywkę patrząc na jego miny, kiedy próbował po raz pierwszy sosu sojowego.

To zapewne jednak nie to samo, co pra-wdzi-we sushi. Jak rozmawiałam z moja znajomą Aiko, która na co dzień mieszka w Japonii (nie mogłam się powstrzymać, żeby jej nie wypytać o najróżniejsze rzeczy), powiedziała, że jak spróbuję oryginalnego sushi, to polskie już mi nie będzie smakowało. Dowiedziałam się też o dziwnym przesądzie, że kobiety nie mogą robić dobrego sushi, bo mają zbyt ciepłe dłonie (a istota tkwi w odpowiednio przygotowanym ryżu). Zasad dotyczących przygotowywania, jak i samego jedzenia jest oczywiście multum, gdyż Japończycy uwielbiają ze wszystkiego robić rytuał. Jako że rytuał to sam w sobie specyficzny sposób zachowania, niebywale łatwo jest popełnić błąd (co w oczach Japończyka jest rzeczą niewyobrażalną). Liczą się nawet najmniejsze drobiazgi! Najczęściej popełniane błędy to np. przebijanie jedzenia pałeczkami, używanie własnych pałeczek, zamiast tych służących do podawania jedzenia, by wziąć coś ze wspólnego naczynia, trzymanie pałeczek, gdy prosimy o dokładkę ryżu (uhhh, tragedia...!), zostawianie pałeczek po jedzeniu na misce, czy zlizywanie pałeczek.
Przy okazji odsyłam do zabawnego filmiku o tej trudnej sztuce  :)

Cały świat Japonii jest tak odmienny od naszego! Fascynujący, odległy, zadziwiający! Osobiście interesuje mnie wszystko co związane z tematyka Dalekiego Wschodu, od gejsz, przez mangę i literaturę, po jedzenie i modę. Rozpisywać się o tym można by aż nadto.

Ale pamiętajcie jedno - Japonia ma aż 4.000 wysp!

     Teraz słucham: "Memoirs of a Geisha"" soundtrack

sobota, 7 listopada 2009

"Szczęście to jedyna rzecz, która się mnoży, gdy się ją dzieli." Albert Schweitzer

Zaczynam się zastanawiać, czy moje kosmopolityczne podejście i w liceum nie zda egzaminu? Czy to ludzka natura, czy kwestia dojrzałości? Nie będę zaklepywać sobie koleżanek jak małe dziecko, które liże kanapkę ze wspólnego stołu, żeby nikt nie chciał mu jej zabrać. Każdy powinien najpierw być samowystarczalny i szczęśliwy sam ze sobą, żeby dopiero móc obdarzyć kogoś innego tym szczęściem, a nie odwrotnie - szukać w ludziach źródła swojego szczęścia. Bo wtedy to tylko pozorne i zależne szczęście. Powinniśmy przyciągać innych poprzez tę aurę tajemniczości, sympatii i ciepłego uśmiechu. Zbyt idealistyczne? Nie wszyscy kierują się jasnymi zasadami. Dlatego tak intryguje nas, co myślą o nas inni. Ale choć to wszystko to jedynie pogmatwana pajęczyna uczuć i zależności, w której łatwo się zaplątać (jak wiadomo, czym bardziej się szarpiesz , tym bardziej jesteś unieruchomiony), to ludzie i tak szukają bliskich kontaktów w społeczeństwie. Bo jest jeszcze jedno źródło szczęścia - uszczęśliwianie innych! Sama to ostatnio zauważyłam, to daje poczucie zrobienia czegoś, co ma znaczenie i sami jesteśmy usatysfakcjonowani - cóż za szlachetny sposób na poprawę humoru!

     Teraz słucham : Nouvelle Vague 3  
          (ulubiony utwór - Blister in the sun)

piątek, 6 listopada 2009

julie/julia project

Miałam rację! Ten film jest świetny - jego głównym tematem jest...jedzenie! Historia amerykanki, która odmieniła kulinarny świat i zafascynowanej nią dziewczyny z pisarskimi ambicjami, która także uwielbia gotować.Wszystko to wprawia w nastrój jakiejś błogości i optymizmu (Meryl kreuje takie postacie, których nie da się nie lubić!). Ścieżka dźwiękowa umiejętnie wprowadza nas w atmosferę Paryża lat 40 lub współczesne amerykańskie realia. Choć mój sprytny plan, zwerbowania całej klasy, nie wypalił, poszłam w towarzystwie dwóch koleżanek i bardzo mi się podobało. W czasie sensu w przytulnym kinie Femina, już po biletowej bitwie z roztrzepaną kasjerką, na prawdę robiłam się głodna patrzą na te wszystkie dania! Przy okazji wyszło na jaw (w czasie rozgorzałej dyskusji o gotowaniu pod wpływem filmu), że M. lubi sobie coś popichcić. Chyba jest rzeczą oczywistą, że powinna dzielić się swoim hobby! A my jesteśmy bardzo pomocne... i z ogromnym apetytem na rozmaite frykasy. W drodze powrotnej do domu zaczęłam obmyślać ambitne plany kulinarne na najbliższe "weekendowe eksperymenty" w mojej kuchni! Gotowanie jako sztuka to bardzo pożyteczne zajęcie (pomijamy tu tempo w jakim żyjemy i chroniczny brak czasu, sztuka wymaga poświęceń) i chętnie zorganizowałabym jakieś spotkanie przy garkach (co mogłoby zaowocować dużą ilością śmiechu i smakowitości :). Szkoda tylko, że brak mi możliwości technicznych. Może ktoś zgłosił by się na ochotnika na użyczenie swojej kuchni?

      Teraz słucham : "julie & julia" soundtrack
  

czwartek, 29 października 2009

connecting people

Czemu ludzie zamiast cieszyć się tym co mają, tylko narzekają na to czego nie mają (lub kogo), czego nie zrobili lub gdzie nie byli? Takie pytanie wydaję się być aż nadto oczywiste, ale jakoś nikt nie chce na nie odpowiedzieć, a tym bardziej cokolwiek zmienić! To doprowadza tylko do powolnej autodestrukcji! Chyba już taka natura... Ale przecież powinniśmy ewoluować, a nie dążyć do zagłady. Albo zamiast narzekać, zużyć tę energię jakoś produktywnie. Co wcale nie jest takie proste. Na przykład jeśli naszym brakującym elementem jest osoba lub ogólnie nowe znajomości, powinniśmy zebrać się na odwagę i sprowokować sytuację (przypadkowi czasem trzeba pomagać ;). W końcu brak sprzyjających warunków może zniweczyć szanse na potencjalną przyjaźń (bo przecież ciągnie nas do ludzi, którzy sprawiają wrażenie dla nas odpowiednich i ciekawych). A udzielanie się w różnego rodzaju przedsięwzięciach pomaga nawiązać wartościowe kontakty (z tego miejsca pozdrowienia dla sekcji muzycznej :D). Jest tyle ludzi, a nasz towarzyski światek jest ograniczony przez jakieś idiotyczne społeczne podziały! 



  • wyjaśnienie dla Igora, żeby zrozumiał :
chodzi mi o to, żeby zamiast narzekać, że coś jest niemożliwe - udowodnić sobie, że to nie prawda! W końcu jak powiedział, Albert Einstein - Wszyscy wiedzą, że czegoś nie da się zrobić, i przychodzi taki jeden, który nie wie, że się nie da, i on właśnie to robi. No i jeszcze to, że świetnie jest poznawać nowych ludzi, a za mało jest okazji to nawiązania bliższej znajomości z osobami, z którymi nie widzimy się na co dzień.



Teraz słucham: "Creme de la Creme: THE ESSENCE OF PARIS NIGHTLIFE"