W 100% ZURBANIZOWANE
To uczucie, gdy dostrzegamy upragniony ląd, jest niezwykłe. Prawie jakbyśmy odkrywali nowy kontynent! Bądź, co bądź, dla nas to nowa kraina. To, co wzięliśmy za szare chmury w oddali, okazują się być szczytami gór. To Alpy! Z daleka, zabudowa Monte Carlo wygląda jak porozrzucane na wzgórzu białe klocki LEGO. Zbliżamy się do stolicy Formuły 1 i Casino Royal. To małe księstwo, nie dość, że jest w 100% zurbanizowane, nie ma żadnego podziału administracyjnego – jest księstwo… i już. Prawie jak Watykan, tylko wersja rozrywkowa. To miasto nie spodoba się sknerom i wielbicielom spokoju. Pełno tu zarówno willi, jak i drobnych kamienic, czy osiedli. Z tą różnicą, w porównaniu z naszymi osiedlami, że te mają pod oknami ogrody palmowe i wszędzie jest bardzo czysto a kierowcy sami zatrzymują się na pasach. Jest tu centrum handlowe w grotach, Zamek książęcy z pięknymi ogrodami, na klifie, oceanarium jak i wspomniane wcześniej Casino oraz słynna motorówka z napisem „WORLD IS NOT ENOUGH”.
Tym razem zwiedzamy w jeszcze mniejszym gronie. Wypisujemy pocztówki i podejmujemy pierwsze wyzwanie – kupienie znaczków po francusku na pobliskiej poczcie. Językiem urzędowym jest tu, bowiem francuski. Większość ludności stanowią imigranci z Włoch i Francji. Rodowici Monakijczycy stanowią zaledwie 19% społeczeństwa. Próbując poznać miasto od podszewki wędrujemy wzdłuż i wszerz napawając się, tak odmienną on naszej codziennej.
Niestety M. uparła się by zobaczyć z bliska kasyno (do którego, przypominam, i tak nie mogliśmy wejść), więc prowadziła nas swoją, na szczęście niezawodną, intuicją na miejsce. Omal się nie zgubiliśmy, ale w końcu dotarliśmy do celu. Było już po zmroku i wszystkie budynki wokół kasyna błyszczały od najróżniejszych świateł. W drodze powrotnej szliśmy przez Exotic Park, gdzie w koronach drzew (a może - w liściach palm) fruwały ćwierkając małe ptaszki. Nie wiem jakim cudem one nie odlatywały. Droga powrotna sama w sobie była wyzwaniem, bo zawędrowaliśmy. Udało nam się jednak znaleźć odpowiedni autobus i podziwialiśmy uliczki zasypiającego Monte Carlo przez szyby.
W nocy znów pilnujemy trapu (kładki, po której schodzi się na ląd), więc mam okazję w ciszy podziwiać śpiące Monte Carlo. Bo choć za dnia jest tak ruchliwie, po 22.00 na ulicach zapada cisza. To mnie zdziwiło - spodziewałam się balowania do białego rana. Wedle tej domniemanej okolicznej tendencji, spędziliśmy prawie całą noc na rozmowach.
Zaczynamy odczuwać w powietrzu smutną atmosferę. To nie tylko, dlatego, że opuszczamy Monte Carlo (gdzie zapewne większość załogi wydała prawie całe oszczędności), ale oznacza to także, że nasz rejs dobiega końca. Właśnie, gdy już przywykliśmy do życia na morzu.
Tam jest przepięknie... eh a tu ciągle 'zimno i pada na to miejsce po środku Europy...'
OdpowiedzUsuńZgadzam się, tutejsza pogoda potrafi dołować (jak np dziś..)
OdpowiedzUsuń