/6.07.2011/
Nasze dotychczasowe doświadczenia maltańskie owocowały dziwnym poczuciem niezrozumienia. Czy to oznacza, że nie czujemy zwyczajnie współczesnego teatru? A może dlatego, że przedstawienia nie mają większego sensu? Brak konkretnej fabuły stał się normalnością i wydarzenia mające miejsce na scenie przypominają raczej rodzaj permofmance’u pełnego obsceniczności. J. twierdzi, że po powrocie musimy pójść na coś bardziej klasycznego…na odtrutkę.
Przedstawienie ALIEN miało miejsce w poznańskim Ośrodku Teatralnym Maski. Mimo, że udało nam się zdobyć podręczny plan miasta, nadłożyliśmy drogi, bo nigdzie nie było widać numerów ulic a mieszkańcy zdają się żyć w błogiej nieświadomości tego, gdzie właściwie żyją. Dotarliśmy na miejsce w ostatniej chwili! W sali większość miejsc była zajęta, więc zasiedliśmy w rzędach puf, gotowi na kolejną porcję psychodelicznej wizji jakiegoś reżysera mówiącego o sobie „wizjoner nowych czasów”.
Pierwsze pozytywne zaskoczenie – przedstawienie jest po polsku. Nie było to takie oczywiste, bo festiwal jest międzynarodowy.
„Przedstawienie ALIEN powstało we współpracy z nowojorskim dramaturgiem Howardem Pflanzerem. (…) W tym spektaklu ekologiczne paranoje spotykają się z hipotezami o pozaziemskich cywilizacjach, a poznańska grupa komunikuje z amerykańskim freakiem.”
Opis tym razem całkiem trafny. Zdaje się, że autor miał ambitny cel edukacyjny. Kolejny raz mielenie tematu recyklingu i ekologii. Szkoda tylko, że zapomina się o tym drobnym fakcie, że nawet jeśli biedna szara masa będzie segregować odpadki to nic to nie da jeśli ludzie, którzy mają zajmować się przetwarzaniem surowców dla dobra naszej kochanej Matki Ziemi, będą myśleli wyłącznie o własnym proficie. Podobno w większości przypadków nie wykorzystuje się powtórnie np. plastikowych butelek, bo mniej energii pójdzie na spalenie tego niż na przetworzenie. Tyle że gubimy gdzieś po drodze sens. Chodzi przecież o to by nie musieć produkować nowego plastiku a nie tylko o to, by pozbyć się zużytego nadmiaru.
Na szczęście 5-osobowa trupa postanowiła ugryźć temat nieco lżej. Zakładając, że opowiadanie, czy krytyka z ludzkiej perspektywy nie będzie obiektywna, stworzyli sytuację kiedy to ocenę mają wystawić nam Obcy. Bardzo dużym plusem jest sposób ekspresji wizualnej. Efekty świetlne i wideo wprowadzają klimat lekko oniryczny. Bardzo podobała mi się scena przypominająca jakby rytualne tańce Obcych. Ciemność. Z sufitu zleciała kula błękitnego światła. Kontury ciał z koronami przypominającymi inspirację Posejdonem z Małej Syrenki, żarzącymi się tak samo błękitnym światłem, wykonywały nieludzkie, falujące ruchy wkoło owej tajemniczej kuli w takt osobliwej muzyki.
Z kolei efekt komiczny wywołało włączenie scenek z życia w treść przedstawienia. Podstawę scenariusza tworzyła komunikacja między wspomnianym Howardem a aktorami. Na ścianie z malutkich białych ekraników (które potem okazały się być opakowaniami na jedzenie „na wynos”), pojawiała się twarz Amerykanina piszącego kolejne maile do współtwórców spektaklu. Potem widzieliśmy adresatów żywo i czasem mało subtelnie komentujących wymianę zdań. Kolejne sceny są próbą jak najlepszej interpretacji zadanego problemu. Zza białej ściany wychodzą dwa UFOki z zielonymi, wielkimi niczym wodogłowie, czaszkami. Jeden zaczyna pochłaniać plastikową siatkę. Łapie się za brzuch, ucieka w bezpieczną wnękę. Spina się spina, a w końcu spod pupy wyrasta mu kwiatek i z dumą przychodzi go pokazać publiczności. Konsternacja. Drugi zielony z oburzeniem zdejmuje maskę i wrzeszczy:
- Co ty sobie myślisz? Tego nie było w scenariuszu! Albo grasz albo srasz – zdecyduj się!
- Ale… to taka metafora miała być. Że recykling!
Cała sala zaniosła się śmiechem. Bo nagle ta metafora stała się jasna. To niejako, rozebranie, czy zdemaskowanie sztuki dało mi do myślenia. Na temat tego jak głęboko to zmetaforyzowanie może jeszcze zajść. Mam wrażenie, że w większości pseudonowoczesnych przedstawień, jedynie autorzy wiedzą o co chodzi. Jeśli mądry przekaz, czy głębsze znaczenie gdzieś się kryje, jest ono bardzo dobrze ukryte.