piątek, 19 marca 2010

w dziupli

Odwiedziłam ostatnio moją nową znajomą – sowę. Mieszka w bardzo przytulnej dziupli. Na moje szczęście, żywi się różnorakimi ziarenkami i krówkami, więc i w kwestii menu dobrze się zgrałyśmy (robaków ani myszy na podwieczorku bym nie zniosła). Podczas naszej ostatniej rozmowy opowiedziała mi ciekawą anegdotkę a propos podejścia polskiego społeczeństwa do kwestii „porażki”.  Podobno wysłali do Polski, bodajże z Holandii, kobietę, która miała przeszkolić pracowników jakiejś firmy. Niestety nie spotkała się z aprobatą i w krótkim czasie jej warsztaty upadły.

Czy wróciła do swojego kraju z tarczą, czy na tarczy? Polak powiedziałby, że na tarczy – przecież nie udało jej się osiągnąć celu. Jednak nie wszyscy mają takie podejście. Choć nasze wydaje nam się oczywiste, bo tak zostaliśmy wychowani, można inaczej, bardziej ludzko i optymistycznie. Szef owej trenerki obsadził ją na stanowisku konsultanta dla instruktorów wyjeżdżających do Polski prowadzić szkolenia. Dzięki temu, mimo że jej się nie powiodło, może dzielić się doświadczeniami z tamtych realiów. To się nazywa prawidłowe podejście do sprawy!

My jesteśmy nauczeni, żeby nie wyciągać wniosków z własnych błędów. Choć powtarzane nam jest inaczej, w praktyce sami temu zaprzeczamy. Przecież wyciąganiem wniosków z porażek nie jest postawienie się w pozycji przegranego, ale ciągle uczącego się. Prawidłowym podejściem jest traktowanie „porażki”, jako wyzwania, okazję by nauczyć się czegoś nowego. Trzeba podjąć tę rękawicę, a nie pokornie uznać przegraną, bo TO jest tchórzostwo. Gdyby wszystko nam się od razu udawało, oznaczałoby to, że nie weszliśmy na kolejny stopień tylko stoimy w miejscu. Jeśli coś nam nie wychodzi to oznaka jedynie, że stawiamy sobie wyżej poprzeczkę, że wpłynęliśmy na nowe, nieznane wody, które dopiero trzeba okiełznać. 

2 komentarze:

  1. "Trzeba pracować nad pokonywaniem tego, czego w tobie nie lubi druga osoba. Potrzeba wielkiego serca, mimo że tak łatwo jest po prostu być małym człowiekiem w tak wielu sytuacjach..." J.Carroll

    Ludzie z natury są leniwi a praca nad sobą jest najtrudniejsza ze wszystkich. Wiem, że od razu powiesz, że przynosi najwięcej satysfakcji... Jednak czasami we wnętrzu napotykamy opór: że nam nie wyjdzie, albo że to nie ma sensu. Człowiek nie tylko myśli ale też czuje. Zmanipulowany przez uczucia często się poddaje a lawina zdarzeń powoduje że powracając do uprzednio porzuconej pracy wyda mu się że czeka go los podobny do Syzyfa.
    Wiem brzmi to bardzo pesymistycznie i może nastawiać depresyjnie ale właśnie jestem w takiej konfliktowej sytuacji. Wiem co powinnam i jest mi z tym ciężko.

    ... dlaczego aż tak trudno się zmotywować żeby żyć a nie istnieć??

    OdpowiedzUsuń
  2. Chyba jedyna droga to spojrzenie z dystansu. W innym wypadku każdy, najdrobniejszy problem wydaje się być tragedią.

    I nie żartuj sobie ze mnie, przecież nie twierdzę, że ludzie to pozbawione uczuć istoty ;) ale to, że twierdzę, że mimo wszystko warto próbować zwalczać swoje słabości, to już wnioski. One z kolei wynikają z uczuć. W tym wypadku - uczucia złości i frustracji po tym, jak kolejny raz popełniam ten sam błąd. I to jest stanowczo gorsze niż uczucie, że zrobiłam coś nie tak, ale już jest lepiej niż było, bo staram się działać.

    A czy tak trudno się zmotywować? (Tak, ale skupmy się na czym innym)
    Trzeba znajdować radość i siłę w najdrobniejszych miłych chwilach. Bo niby czemu mamy pozwolić małym złym rzeczom nad sobą zapanować, a małym dobry nie?

    ps. Czytałaś coś Carrolla? Ja właśnie czytam "Księżycowe kości", jest zabawna i pełno w niej ciekawych uwag, ale tak się wciągnęłam, że nawet nie spisałam sobie cytatów.

    OdpowiedzUsuń