iiiiiiiiiii .... AKCJA! Akcja - improwizacja. Dzisiejszy dzień poświęciłam dla teatru. Dzień niepowtarzalny, bo skumulowały się wszystkie najciekawsze wydarzenia zorganizowane z okazji 50. Międzynarodowego Dnia Teatru. Niestety tyle tego było, że jak to w życiu bywa, trzeba było z czegoś zrezygnować. Mój skrzętnie opracowany pod każdym względem plan zawierał:
1) 10:00 - Krakowskie Przedmieście - na dobry początek dnia oglądanie wystawy DSH na świeżym powietrzu o historii kolarstwa w RP oraz śmianie się z bicykli oraz szorcików panów kolarzy.
- Sklep z kanapkami - na drugie śniadanie tarta z kurczakiem z curry na ciepło
2) 11:30 - Powiśle - Teatr Ateneum - Teatr z taśmy - projekcja spektaklu Król Edyp Sofoklesa w reż. Gustawa Holoubka, na który to cudem zdobyłam wejściówki mimo, że w informacji ciągle powtarzali, że nie ma miejsc. Po małym wprowadzeniu pani Anety Kielak i rozdaniu prezentów dla widzów w postaci albumów dotyczących spektaklu, który był wystawiany w 2004 r. po czym sfilmowany rok później. Znany mi już z Lawy głos Holoubka pobrzmiewał pomiędzy epejzodionami, wciągając jeszcze głębiej w ten antyczny kryminał, w którym każdy nieustannie powołuje się na swą śmierć tudzież komuś śmiercią grozi. Niesamowite operowanie światłem. Śmiem wnioskować, że Holoubek się w tej formie ekspresji lubował. Światłocień jako forma kontrastująca dobro i zło. Mrok ukrywający straszne sekrety i odważne światło wydobywające je na wierzch. Noc jako smutek i poniżenie, dzień jako chwała i szczęście (rozmowa z Tyrezjaszem). Mimo przeniesienia na ekran, cała koncepcja teatralna została niezmieniona. Aktorzy mieli do dyspozycji jedynie własne ciała, głosy, światło, interakcję. Nic poza tym. A jednak w umysłach widzów akcja toczyła się wartko, wyobraźnia dorabiała resztę - pomieszczenia, krajobrazy. Magia teatru.
W roli głównej Piotr Fronczewski. Początkowo rozczarowała mnie jego mimika. Choć idealnie modulował głosem, jego oczy były martwe. W ogóle całą postać wykreował na bardzo ..kamienną. Słabość ujawnia jedynie w objęciach Jokasty - wtedy możemy dostrzec jak przez zasłonę, nie tyle znaczenie jego rozpaczliwych słów, ale żywe emocje. Pytanie tylko, czy tulił się do niej jak do żony, czy jak do matki? (<--haczyk) A może to nie ma znaczenia, każdy potrzebuje czułości.
3) 13:00 - Teatr Ateneum - Oszustwa teatralne - pokazo-wykład ze scenografem Marcinem Stajewskim, który wprowadzał widownię (ku mojej rozpaczy - zachowującej się jak gimnazjaliści, w złym tego słowa znaczeniu, ze swoimi idiotycznymi komentarzami właśnie wtedy gdy chłonęłam cudowność chwili) w niektóre tajniki 'efektów specjalnych'. W demonstracjach pomagali wolontariusze. Choć, jak sam podkreślił prowadzący, nie jest to najnowsza technologia, i tak robiła bardzo pozytywne wrażenie. Szczerze mówiąc niewiele razy było mi dane zobaczyć tak efektowne wykorzystanie wiatru, świateł i mgły podczas spektakli, więc był to kolejny atut.
Po wszystkich oficjalnych zajęciach przyszła pora na tzw. atrakcje dodatkowe, czyli można było wysłać pocztówki z kadrami z przedstawień na koszt teatru oraz zrobić sobie zdjęcie z elementem teatralnej garderoby, czego też nie omieszkałam uczynić :)
4) Pędem do centrum podzielić się wrażeniami z panem J. przy kubeczku gorącej kawy.
5) 15:30 - Powiśle - Teatr Polski - festiwal taneczny SPONTAN, gdzie występowała moja dobra koleżanka Lena wywijając zgrabnie w białym kostiumiku. Niezmiernie żałowałam, że nie mogłam zostać do końca, a jedynie na kilka występów. Choreografia dziewczyn-samurajek zrobiła na mnie powalające wrażenie (ależ ja bym tak chciała!).
6) 16:00 - Centrum - Teatr Dramatyczny - Niecodziennik - warsztat inspirowany spektaklem Córeczki - prowadzony przez dwie bardzo otwarte, żwawe i pomysłowe kobitki - Olę i Gochę. Skutecznie rozruszały cale towarzystwo serią zadań, nie zawsze łatwych. Nie na co dzień patrzy się nieznajomemu tyle czasu prosto w oczy. Kumulująca się energia jest niesamowita! Po małej integracji przeszliśmy do rzeczy. Tyle się działo! Jednak nie sposób tak do końca to opisać, bo wiele działo się niewerbalnie. Bawiliśmy się ruchem, przestrzenią, czasem, wzrokiem, intuicją.
Nasze pierwsze zadanie wyglądało tak:
Chodziliśmy wzdłuż sali energicznym krokiem, imitując uliczny ruch. Na znak 'tu i teraz' zatrzymywaliśmy się i odgrywaliśmy improwizowaną sytuacje z najbliższą osobą.
~ Pierwsza scenka to spotkanie dawno niewidzianego znajomego. Trafiłam na Gochę, która zdawała się tak niewymownie cieszyć ze spotkania mnie, że nie miałam najmniejszych problemów z wczuciem się w tę, skądinąd dziwaczną i aż nazbyt ekspresyjną, rozmowę.
~ Druga scenka to kłótnia. Większości osób sprawiła najmniej problemów. Choć nigdy tak na nikogo nie wrzeszczę, idea zagrania tego niebywale mi się podobała, choć pod koniec naszej małej historyjki ledwo powstrzymywałam się od śmiechu. Jako że było nas nieparzyście, trafiłam do kłótni w trójkąciku, co wyszło jeszcze dynamiczniej - a temat zawiązał się sam.
zaczynam wrzeszczeć na faceta
- Jak mogłeś mi to zrobić! A ja ci zaufałam! Zdajesz sobie sprawę, co narobiłeś?! Nigdy ci tego nie wybaczę!!!!
- To nie moja wina! To nie było tak, o co ci chodzi, kobieto!?
dochodzi druga dziewczyna
- Kim ona jest, co?! Widziałam jak trzymaliście się za ręce! Co to ma znaczyć?!!!! 10 lat! 10 lat, a tu cooooo?!!!! Widzisz to lafiryndo?! (tu pokazuje wyimaginowany pierścionek) Kim ty w ogóle jesteś?!
- Kim ja jestem?! (tu do chłopaka) Wyjaśnisz mi, co tutaj się dzieje? Nie posądzałam cię, że spotykasz się z kimś innym. To zmienia postać rzeczy!!
- (chłopiec ucieka do grania idioty odkąd druga dziewczyna pojawiła się na horyzoncie - mówi do tej dziewczyny) Ale ja nie znam tej kobiety, kochanie!
- (ja) Jak to nie znasz?!! Teraz jeszcze się wypierasz?! Ty bezczelny! Kim jest ta dziewczyna, odpowiadaj! (...)
Tak to kłócąc się rozkosznie doszliśmy do nadal improwizowanego happy endu, iż rzeczony chłopak ma brata bliźniaka i nastąpiła niefortunna pomyłka.
Okazało się także, że te warsztaty to nie tylko jednodniowe wydarzenie, ale mały projekt prowadzący nas ...prosto na scenę! Tak więc zapewne będzie można zobaczyć nasze na wpół improwizowane efekty. Bardzo mnie to cieszy także dlatego, że w grupie, która się na zajęcia dostała jest mnóstwo ciekawych osób, które chętnie poznałabym lepiej. A wspólna praca, do tego tak angażująca emocje, pozwala na nieskończoną ilość interakcji!
patrzeć nieznajomemu w oczy... długo
OdpowiedzUsuńhmm... a ILE to jest? Gdy narasta męcząca cisza? A może przeciwnie, gdy policzki aż palą różowością...? Cholera, fantastyczne doświadczenie, zazdroszczę ;-)
cisza była pełna wewnętrznego śmiechu, patrzenie było nienaturalnie długie, a nieznajomymi w większości kobiety :> Chodziło raczej o sprawdzenie możliwości zmysłów - jak wielką siłę ma wzrok. Mieliśmy do tego różne ćwiczenia. Musieliśmy na przykład przemieszczać się w dowolny sposób po sali, ale cały czas trzymać kontakt wzrokowy z wybraną osobą. Gdy tak się patrzyło na innych, to jakby byli połączeni niewidzialną nicią :)
OdpowiedzUsuńże też ja zawsze muszę chorować wtedy, kiedy dzieje się coś ciekawego!
OdpowiedzUsuń