W Cafe Kulturalna pokazano coś, co nas obnażyło. Nas - kobiety. Na szczęście lub nieszczęście, duża część młodej męskiej publiczności nie zdołała uchwycić głębokiego sensu kobiecych głosów. A bywały głośne. I szeptem mówione. I chórem. Zabawne i ironiczne, drugi raz zrozpaczone, złe, sfrustrowane. Bo "Córeczki" to sztuka o kobiecym dorastaniu - swoistej metamorfozie z dziewczynki w kobietę. Istoty świadomej tego jaka jest, kim jest i czego pragnie. Zdobycie takiej wiedzy wcale nie jest łatwe. To walka z samą sobą. O ideały, które burzy rzeczywistość, o możliwość kształtowania siebie, o niezależność, o swoją prywatną erotykę, o miłość.
Scenariusz został stworzony przez Małgorzatę Głuchowską i Justynę Lipko-Konieczną na podstawie I tomu pamiętników Zofii Nałkowskiej oraz fragmentów innych tekstów. Przewodniczkami po tym świecie przełomu XIX i XX wieku oraz uniwersalnym świecie kobiecych odczuć, prowadzą widzów cztery dziewczyny. I każda z nich jest... Zofią Nałkowską: Agnieszka Hajkiewicz, Lan Pham, Kasia Wąsikowska, Kasia Zimowska. Reprezentują myśli, z którymi tak wiele dziewczyn mogłoby się identyfikować. Do tego nie są ani profesjonalnymi aktorkami ani przypadkowymi osobami. Każda z nich coś tworzy. Czy to wiersze, czy opowiadania, czy bloga. Przelewają na papier (także elektroniczny) siebie i nie ważne w jakiej formie - liczy się samo tworzenie. Dzięki temu ich postacie są jeszcze bardziej realne i autentyczne. Są pomostem między dawnymi czasami a teraźniejszością. I dowodem na to, że w kwestii dojrzewania, nadal nic się nie zmieniło.
Sam spektakl był niesamowity i nieprzewidywalny. To właśnie lubię w teatrze - jego nieprzewidywalność. I ulotność. Świadomość namacalności i uchwycenia chwili nadaje oglądaniu przedstawień odmiennej, wyższej rangi. Każda próba nawet, jest nieco inna, nigdy się tak samo nie powtórzy. Jak w życiu.
"Córeczki" to idealny wprost materiał do analizy i interpretacji! Uczą nas tego uparcie na lekcjach języka polskiego, tymczasem przydałoby się to w naszym życiu kulturowym. Zrobić burzę mózgów, wymienić wrażenia. Bo tutaj właściwie nic nie jest powiedziane bezpośrednio. Nawet słowa, które mają oczywisty sens, zostały powiedziane nie bez przyczyny. Są częścią budowania atmosfery, zapasem przestrzeni do mówienia między wersami. Trudno w ogóle opisać fabułę. Było wiele scen niejasnych, jak choćby mówiąca w niezrozumiałym języku (skandynawskim?) piękność w sukience ze skóry. Karola stwierdziła, że to musi być jedna z kobiecych ról - postrzegana jako zwierz łowna. I to było bardzo trafne spostrzeżenie! Szczególnie zważając na zachowanie 'studencików' i ich pokazowy taniec siły.. Także monolog kobiety, która bardzo realistycznie wyrywała sobie zęby na scenie. Od tego charakterystycznego chrupnięcia przechodziły mnie dreszcze. Jak rozumieć opowieść, wywijającej w czarnym body kobiety z dwiema parami oczu, o młodej dziewczynie i straszliwym smoku, który nad ranem (w łóżku) okazywał się być księciem? Albo dziwaczny taniec kobiety-żyda?
Jeśli oglądaliście spektakl, podzielcie się własnymi interpretacjami - zróbmy burzę mózgów!
chyba nie mamy wątpliwości, że to Dagny Juel Przybyszewska, bardzo śmiałe twierdzenie o tej zwierzynie łownej, kiedyś rzeczywiscie nimi byłyscie, teraz to wykorzystujecie, świerzbi; zauważyłem, że te dziewczyny mialy takie same problemy jak my teraz, tylko trochę inne światło rzucało nań zniewolenie, dziś stano podłoże zbyt duża swoboda...
OdpowiedzUsuń