niedziela, 18 kwietnia 2010

Hołd dla Neptuna cz. III

NA PEŁNYM MORZU 




Wieczorem znów wypływamy na pełne morze. Z tą różnicą, że najbliższe dwie doby w całości spędzimy na wodzie. A na statku nawet szybki prysznic, czy przebranie się z dziesiątek warstw ubrań, staje się problematyczne. Kurs – Monaco!








Czas tutaj płynie zupełnie inaczej niż na lądzie. Zdaje się, że coś takiego jak dzień i noc nie ma znaczenia. Żyje się od wachty do wachty. Spanie, obiad, wachta, wachta, spanie, nieustanne kołysanie. Między 4 a 8 rano mamy wachtę nawigacyjną. Od mżawki przechodzi do ulewy. Wiatr jest tak słaby, że musimy wciąż zmieniać kurs, przez co nieustannie jesteśmy zaprzęgani do lin. Przemoknięta stoję na lewym oku i uważnie wpatruję się w horyzont, cała trzęsę się z zimna. W końcu trafiam do kabiny nawigacyjnej, gdzie otępiale patrzę się na radar. Po tych męczących godzinach na pokładzie w końcu możemy się położyć. 











Jako że na zewnątrz dużo lepiej znosi się przechyły, wykorzystaliśmy wolny czas na oddychanie świeżym powietrzem. I wybraliśmy świetny moment, bo akurat pojawiły się delfiny wywołując wszechobecny entuzjazm i pospieszne kursowanie pod pokład po aparaty.











Po integracji z naturą przyszedł czas na kolejną zmianę. Długą noc obserwowania morza i przeciągania lin umilają nam śpiewane półgłosem szanty i rozważania kulinarne (marynarze lubują się chyba w słonych, jak morze, potrawach). Ślimaczym tempem zmierzamy ku Monte Carlo.













Ad. Zdjęcia zamieszczone w tym poście są autorstwa Janka P :)









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz