niedziela, 9 maja 2010

szafa

Odłączyłam kabel, odstawiłam szafę, zrobiłam herbatkę, kupiłam marchewkę. 



Co to oznacza? Nie wystawiam się na pokuszenie (bo wywnioskowałam, że stałe łącze internetowe to bliska do przekroczenia granica zaginania się czasoprzestrzeni, która w przedziwny sposób pochłania wolny czas), w końcu dojrzałam do porzucenia chorych ambicji, zrelaksowałam swoją duszę, zdystansowałam i przyjmuję taktykę zachęty do pracy. Ot, moja metamorfoza dalej postępuje. 

 Rozwijając kwestię szafy. Ostatnio z Panią Sową zwizualizowałyśmy mój problem permanentnego braku satysfakcji życiowej (tej długodystansowej). Ten obraz wywołał we mnie niepohamowany śmiech, a Pani Sowa stwierdziła, że to najlepszy dowód na to, że trafiła w sedno. Proszę sobie wyobrazić Antoninę – masochistkę dźwigającą na swoich barkach wielką, ciężką szafę z mnóstwem szuflad (to moje ambicje). Zamiast rozsądnie odłożyć ją na bok i codziennie sięgać do jednej szufladki, co robi Tosia? Mówi: „tak! Dawaj jeszcze jedno do szuflady! Udźwignę, a co tam! ”. Uciszam głosy mówiące, żebym dała sobie spokój, słucham jedynie tych podtrzymujących mnie w przekonaniu, że moje męczeństwo służy jakiemuś celowi. Ale tak między Bogiem a prawdą (jak to mówi kochana Pani Cz.) jest to zwykłe zakładanie klapek na oczy. To tak jakby moje przyjaciółki - Podświadomość i Dusza – stały obok i doradzały zdjęcie tej nieszczęsnej szafy ze swoich barków.  Jednak Antonina – masochistka słucha tylko tłumu skanującego: „Powinnaś dalej dźwigać tę szafę, jak każdy, inni mają większe i dają radę!” Ale czy ktoś powiedział, że większość ma zawsze rację? Chyba powiedział… Ale jest też coś takiego jak dobro jednostki i szczere intencje. Bezosobowy tłum chyba nie pragnie mojego szczęścia, tak sobie myślę.

       Tak to już jest, zawsze myślimy z jakiejś perspektywy. Zwykle nie takiej, która pozwoliłaby nam zobaczyć istotę sprawy. Dużo rozmyślam, taka moja natura, zwykle nie potrafię wyobrazić sobie chwili, w której moje dylematy się rozwiążą. I nagle coś zaskoczyło. Jestem gotowa.

       Razem z Coco stwierdziłyśmy, że ludzie chyba nie chcą być szczęśliwi (taki paradoks ludzkości). Uważają, że cierpiąc są coś więcej warci, bo nie żyją czymś tak błahym i nietrwałym tylko szukają czegoś lepszego (zapewne nieistniejącego). To chyba jakaś psychodeliczna forma męczeństwa. Ale prowadzi jedynie do… chyba wiadomo - przeciwieństwa szczęścia. Jako świadoma tego chorego mechanizmu kobieta powinnam z łatwością zaradzić pojawieniu się go w moim życiu. Co więc czynię? Znajduję szafie wygodne miejsce na widoku, ale nie zbyt blisko, by nie przysłaniała horyzontu. W końcu, jak powiedział Arystoteles – jedyne, na co mamy wpływ to cnoty, które możemy w sobie wykształcić (czyli charakter), reszta to kwestia fortuny. 

8 komentarzy:

  1. Niestety czuję się podobnie - chciaż nie potrafiłabym tego tak ładnie wyrazić.
    Piszesz, że bezosobowy tłum nie pragnie naszego szczęścia- zgadza się. Gorzej jak dojdzie się do stanu "przejęcia" sposobu myślenia tłumu... Wpada się wtedy w stan letargu, w którym zaczyna się użalanie nad sobą i paniczne nadrabianie zaległości- we wszystkich dziedzinach życia. Chciałabym móc widzieć świat przez różowe okulary- a nie...eh

    OdpowiedzUsuń
  2. właśnie w tym cała rzecz - słuchać swoich najwierniejszych przyjaciółek - Podświadomości i Duszy - a nie wywołującego jedynie presję i złość bezosobowego tłumu. pomimo, że ciężko na tyle odciąć swoje myśli od otoczenia by podejmować decyzje na prawdę dla nas dobre bez względu na to, co myślą/mówią inni.

    OdpowiedzUsuń
  3. Wreszcie zabrałam się do przeczytania nowych wpisów (kiedy to wszystko napisałaś?) i (co najważniejsze) przemyślenia ich. Nie będę tutaj się rozpływać nad Twoim talentem do "ubierania" myśli w słowa (który przydałby się podczas naszych rozmów, dlaczego czasem tak trudno nam to idzie?). W każdym razie, muszę przyznać, że moja podświadomość bywa naprawdę złośliwa i uparta. Oczywiście jest moją przyjaciółką, szczerą do bólu (na serio, czasami mam ochotę ją kopnąć), ale mówi samą prawdę, nawet, jak jest ona niewygodna (trochę, jak Ty, ale przyżekam, że nigdy nie chciałam Cię kopnąć, co najwyżej może zakleić buzię), ale jako, że moja podświadomość jest częścią mnie, możesz sobie wyobrazić, jak bezlitosna potrafi być. Co do bezosobowego tłumu- najgorsze jest w nim to, że on udaje Twojego przyjaciela i czasem trudno się zorientować, jakie są jego zamiary ( w Twoim przypadku z szafą, doprowadzenie do niespotykania się ze mną i wstawania w sobotę o 6(!)). Ale jak już przestaniesz go słuchać i zniweczysz jego plany, możesz być z siebie dumny :)

    coco

    OdpowiedzUsuń
  4. hehe Coco. To miło, że mówisz, że nigdy nie miałaś ochoty mnie kopnąć, ale przecież zrobiłaś to kilka razy :D

    Ja czasem zauważam, że uciszam swoją podświadomość, bo nie chcę usłyszeć prawdy (choć przecież w pewnym sensie już ją znam), właśnie dlatego, że mi się nie podoba. Tak głupio mi czasem przyznać się przed samą sobą. Czyż to nie zabawne?

    OdpowiedzUsuń
  5. chciałabym zauważyć, że moje kopniaki (o ile naprawdę takowe były) to były wyrazem mojej wielkiej miłości!

    i nie, nie jest to zabawne, raczej przykre- też tak mam. Zadziwiające, że ludzie wstydzą się nawet sami przed sobą i sami siebie, za jakieś myśli albo uczucia. To też jest przykre.

    coco

    OdpowiedzUsuń
  6. Pisząc to myślałam ogólnikowo, nie konkretnie o Tobie, Coco. // Może to i przykre, ale jest wystarczająco rzeczy do pogarszania nam nastroju, więc z niektórych można się pośmiać, poprawić się i tyle. Umiejętność śmiania się z samego siebie jest całkiem przydatna ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Po pierwsze zrozumiałam, że piszesz ogólnikowo i tak tę wypowiedź potraktowałam. A po drugie umiejętność śmiania się z samego siebie nie ma tu nic do rzeczy, ponieważ nie doprowadzi do żadnych konstruktywnych rozwiązań, jakie powinniśmy w takim przypadku wymyślić, co zresztą wynika z Twojego wpisu "W końcu, jak powiedział Arystoteles – jedyne, na co mamy wpływ to cnoty, które możemy w sobie wykształcić (czyli charakter)"- wstydząc się przed sobą oznacza, że za coś wstydzimy się siebie, a to oznacza, że powinnimśmy się zmienić. Patrząc na to z innej perspektywy- jest tyle rzeczy, z których możemy się śmiać i czerpać radość, więc nad niektórymi można się zastanowić i spróbować je naprawić.

    coco

    OdpowiedzUsuń
  8. chodziło mi tylko o to, że nie należy wszystkim się zamartwiać, ale nie sądzę, aby pozytywne podejście zaprzeczało wyciąganiu konstruktywnych wniosków

    OdpowiedzUsuń